Czym dla mnie była peregrynacja? Na początku była po prostu kolejnym etapem przygotowującym do Światowych Dni Młodzieży. Trzeba było pomyśleć nad tym, jak to przygotować, jak poinformować innych o tym wydarzeniu.
Kiedy przyszedł dzień rozpoczęcia peregrynacji i lotu do Wrocławia nagle okazało się, że mam możliwość brać udział w wydarzeniu, które górnolotnie można nazwać historycznym, ale ono naprawdę takie było.
Pierwsze wrażenia z tego dnia były oczywiście zdominowane przez samolot. No bo pierwszy raz, bo samolot wojskowy i nie każdy ma możliwość takim lecieć. Dobry humor, a do tego ekipa naprawdę wspaniałych ludzi.
I przyszedł w końcu moment kiedy mogliśmy wziąć krzyż i ikonę na swoje ramiona i wspólnie z wolontariuszami diecezji włocławskiej zanieść znaki na płytę lotniska.
No i tutaj już zaczęło docierać do mnie co tak naprawdę się dzieje. Że te znaki były wszędzie. Że tego samego krzyża na prawdę dotykało trzech papieży i niezliczone tłumy ludzi. I jestem przekonana, że ta wojskowa CASA na widok krzyża chciała schować się do hangaru. Bo to, co ten krzyż ma w sobie jest naprawdę niespotykane. Ostatnim wrażeniem z pierwszego dnia był wieczór, kiedy po prawie nieprzespanej nocy na chwilę się położyłam. Czułam wtedy ból ramion i zakwasy. Pomyślałam wtedy, że ja niosłam krzyż z innymi. Nie musiałam dźwigać go sama. A Jezus tak bardzo nas kocha, że zdecydował się nieść go sam. Do tego był pobity, zmęczony i wyśmiany. To naprawdę miłość której nikt inny nie może nam dać
Ale myślę, że to co napisałam wyżej nie jest odkryciem. Każdy już to słyszał i wie.
W całej tej peregrynacji niesamowita była możliwość obserwowania . Kiedy tylko miałam okazję pomagać w relacjach patrzyłam na tych ludzi, którzy stawali pod krzyżem.
Było widać łzy, radość, dystans, czasami może obawę. Że ktoś mnie zobaczy, że koledzy ze szkoły wyśmieją. Było widać niezwykłą czułość z jaką starsza kobieta przytulała krzyż do swojej piersi. Można było zobaczyć jak młodzi ludzie patrzą na niego z jakąś nadzieją na to, że mając go w sercu wszystko będzie dobrze. W każdym miejscu, do którego krzyż mógł dotrzeć na pewno było widać jakieś zniecierpliwienie, oczekiwanie i niezwykłą radość
Jednak patrząc na krzyż widać też kontrast. Pomiędzy starszym panem o kuli, który wkłada wysiłek by klęknąć, ucałować a młodym gimnazjalistą, który dotykał krzyża ale od razu odwracał wzrok. Jakby bał się że ten krzyż może wyrządzić mu krzywdę.
Pomiędzy tymi, którzy czekają na moment w którym będą z nim sam na sam a tymi, którzy nie chcą tego momentu. Widać było różnicę między tymi, którzy nie boją się do tego krzyża podejść, a tymi, którzy podchodzą kiedy już prawie nikt nie może ich zobaczyć
I kontrast między tymi, którzy w krzyżu widzą zbawienie, życie i miłość a tymi, którzy w krzyżu widzą śmierć, cierpienie i bezużyteczne kawałki drewna.
Dla mnie najpiękniejszym momentem przy znakach była obecność dzieci. To jak bez skrępowania je całowały , tuliły, głaskały. Nie na pokaz, bez sztuczności. Dla mnie ta dziecięca prostota, ufność i spontaniczność były najpiękniejszym świadectwem. I myślę że patrząc na ich zachowanie, można było wiele się nauczyć.
A co ja czułam opierając swoje czoło na krzyżu? Tego nie da się opisać. Każdy kto miał taką możliwość na pewno to rozumie. Oczywiście wszyscy znajomi pytali : Jak się leciało tym samolotem?!
A ja z uśmiechem i małą obawą odpowiadałam, że lot był niesamowity! Ale zdecydowanie bardziej niesamowite było spotkanie z krzyżem. I bardzo zapamiętałam słowa księdza: ,,Ten krzyż na pierwszy rzut oka, nie ma w sobie nic nadzwyczajnego. Może się wydawać że to dwa kawałki drewna. Do tego obdrapane, obtłuczone. Jednak kiedy uświadamiamy sobie czym te symbole są, oczy szeroko się otwierają.” No właśnie. Moje bardzo szeroko się otworzyły.
Bo kiedy przełamie się czasem pierwsze wrażenie i zniechęcenie, można odkryć coś pięknego i niesamowitego.
Agata Sobczak