„(…) razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga. Ga 2, 19-21
Dwie mocno wyryte w sercu i pamięci myśli towarzyszące wizycie symboli Światowych Dni Młodzieży w mojej parafii.
Pierwsza: niezwykłe podekscytowanie w oczekiwaniu na przyjazd Symboli; mocniejsze bicie serca i zniecierpliwienie podobne do zniecierpliwienia małego dziecka, wyczekiwanie, a wszystko to trudne do zdefiniowania.
Kiedy krzyż i ikona Matki Bożej stanęły na bruku Placu Kasztanowego, zrozumiałam wyrywność serca. Patrząc na widoczne „gołym okiem” ślady „użytkowania” krzyża, oczami wyobraźni zobaczyłam miliony rąk ludzi młodych z każdego zakątka świata, które dotykając krzyż, nie tylko wyznawały w ten sposób wiarę w Jedynego Boga, ale u stóp tego krzyża zostawiały wszystkie swoje nadzieje, plany, zranienia, niepowodzenia, to, czym żyje młody człowiek, z czym się na co dzień boryka.
Dotarło do mnie bardzo mocno, że Kościół rzeczywiście jest WSPÓLNOTĄ, że choć dzielą nas ogromne odległości wyrażane w kilometrach, to jednak w Chrystusie, w Jego Kościele wszyscy jesteśmy blisko siebie, granice i odległości nie istnieją, łączy nas ta sama Miłość. A skoro jesteśmy tak blisko siebie, to nie może mi być obojętny los umierających z głodu Afrykańczyków, walczących o życie Syryjczyków, smutek sąsiadki po śmierci męża, życiowe dylematy koleżanek ze studiów…
I druga myśl: klęcząc u stóp krzyża, obejmując go ramionami, nie mogłam powstrzymać potoku łez, które same cisnęły się do oczu. Takie dziwne uczucie, że one płyną, chociaż tego nie chcę, że ilekroć próbuję je zatrzymać, one płyną coraz mocniej. Łzy, które oczyszczają.
To właśnie wtedy, klęcząc przy krzyżu, niejako obmywając go swoimi łzami poczułam jak odchodzi złość na szefa, z którym od miesięcy toczę walkę, jak moje serce wypełnia się przebaczeniem dla osoby, która od kilku tygodni zawodzi, jak nabieram nowego spojrzenia na swoich najbliższych. Zrozumiałam, że tylko Miłość, ta z krzyża ma moc działać cuda, że tylko wówczas, gdy zdolna będę do takiej miłości, jaką ukochał nas Bóg na krzyżu, będę szczęśliwa, będę umiała prawdziwie kochać, prawdziwie przebaczać, prawdziwie służyć. Przybijając do krzyża samego siebie, rezygnując z siebie, by kochać drugiego, staję się jedno z Chrystusem i mogę za św. Pawłem zawołać: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus! Z Nim mogę każdego dnia działać cuda, mogę kochać bardziej i pełniej, mogę przekraczać samego siebie…
Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu!
Baha